niedziela, 22 stycznia 2012

Spokojnie, to tylko kryzys.

Spokojnie, to tylko kryzys.

Autorem artykułu jest Radosław Małecki



Ten tekst nie jest nowy, bo napisany w czasie kryzysu. Jednak jakoś dopiero teraz spodobał mi się na tyle, by go opublikować, a zatem przyszedł teraz jego czas... :-)

No to mamy kryzys. I co w tym takiego. Tak ten świat jest jakoś ułożony, że kryzysy nadchodzą po okresach prosperity, a po nich znowu wraca dobrobyt.

- I co w tym takiego?! – zapyta niejeden inwestor giełdowy, klient funduszy inwestycyjnych, czy też przedsiębiorca, który „pośliznął się” na opcjach walutowych.

Otóż właśnie – nic!

Bo przecież ludzie inwestujący w tego typu rzeczy podejmują z założenia wysokie ryzyko. To jest poniekąd wpisane w tego typu działalność. Nagrodą zaś za to ponadprzeciętne ryzyko bywają ponadprzeciętne zyski. Ale uwaga: nie zawsze „są”, a raczej „bywają”. I tym razem dla wielu nie były...

Ale spokojnie, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, wszystko wróci do normy w ciągu kilku lat.

Opcje. Tu to czasem nóż się w kieszeni otwiera. Firmy, które sobie radziły nieźle prowadząc swój biznes, nagle postanawiają zostać spekulantami walutowymi. Owszem, dla wielu zabezpieczenie kursów jest sprawą ważną. Ale one z reguły nie korzystają z lewarowania, lub korzystają w niewielkim stopniu. Natomiast te firmy, które lewarowały się wysoko, np. 1:50 i wyżej, to cóż.... Zasłużyły na swój los i nie godzę się tu na niczyją pomoc dla nich. Była to zwykła spekulacja i koniec. Można było zarobić krocie, krocie można było stracić i tak też się w większości przypadków stało. Tak to już jest z tymi kryzysami, że wszelkie rozważania na temat trendów zwykle się wówczas nie sprawdzają. Wskaźniki nic nie wskazują, a eksperci zwykle się mylą.

Szkoda najbardziej tych zwykłych ludzi, którzy mogą stracić pracę. Niewielkim to dla nich będzie pocieszeniem, że przecież kryzys kiedyś się skończy. Kredyty trzeba przecież płacić na bieżąco. Trzeba płacić za wodę, trzeba jeść, dziecko musi iść do szkoły. I to jest ten jeden, jedyny wymiar światowych kryzysów, który mnie osobiście przejmuje. A dzieje się tak dlatego, że po przysłowiowej „dupie” dostają zawsze ci, którzy najmniej w tym wszystkim zawinili. Natomiast winni lądują bezpiecznie na swoich „złotych spadochronach”. (lepiej czasem być winnym...)

Dodatkowo śmieszą mnie, tłumaczenia ludzi ze szczytów władz i bankowości inwestycyjnej, że nie mieli pojęcia o nadchodzącym nieszczęściu... Litości! Przecież to są światowej klasy specjaliści! Najlepsi z najlepszych! Oni od wielu lat wiedzieli, że to się musi zawalić. Widzieli liczby, sami tworzyli instrumenty finansowe, których działania do końca nie pojmowali... A że się tłumaczą, to rozumiem... Pewnie sam bym tak mówił, gdyby czekała na mnie wielomilionowa odprawa.

Słów kilka o socjalizmie, który nie sprawdził się po raz kolejny. I tym razem (w końcu) w najbardziej socjalistycznym państwie świata – USA.

Socjalizm w USA? Oczywiście! I to w bankowości. Jak każdy z nas wie, bank jest instytucją, podobnie jak na przykład sklep spożywczy, której głównym sensem istnienia jest przynoszenie dochodu swojemu właścicielowi. Tyle tylko, że aby prowadzić bank potrzebna jest nieco bardziej złożona i specjalistyczna wiedza. Ten dochód wypracowuje się w sposób z grubsza identyczny, jak we wspomnianym sklepie spożywczym. Otóż obie instytucje muszą sprzedawać swój towar. Towar jest oczywiście w obu przypadkach inny, ale to w sumie nieistotna różnica.

No więc i sklep i bank sprzedają swoje towary i osiągają jakiś tam dochód, wynikający z ilości sprzedanego towaru, marży i poziomu kosztów. Dodatkowo ponoszą ryzyko swojej działalności. Dlatego to zwykle właściciel dobrze prosperującego sklepu spożywczego jeździ lepszym samochodem niż większość jego klientów. Bo właśnie jego wyższe od średniej krajowej dochody są okupione tymże ryzykiem. Ryzykiem, że czegoś nie sprzeda i na tym straci. I tak też jest, albo przynajmniej powinno być z bankami. A w socjalistycznym USA wymyślili inaczej. Powołali osławione Fannie Mae i Fredddie Mac. Instytucje niby prywatne, ale działające pod parasolem rządu USA. I instytucje te zaczęły gwarantować kredyty hipoteczne. Tak więc zdjęto tym samym z banków coś, co uzasadniało ich ponadprzeciętne dochody – ryzyko.

To tak jakby utworzyć „Fundusz Gwarancyjny Detalistów Spożywczych”. Po co właściciel sklepu ma się zastanawiać, czy sprzeda jedną, czy dwie palety jakiegoś piwa? Weźmie dwie. Jak nie sprzeda, to fundusz pokryje straty. I fajnie, tylko, że kiedyś to się sypnie. I właśnie się sypnęło. Tylko, że najbardziej nie zaboli szefów banków, tylko panią ekspedientkę, którą nasz przykładowy właściciel sklepu spożywczego będzie musiał zwolnić, by móc alej spłacać swój kredyt. A dla niej nie ma niestety żadnego funduszu gwarancyjnego... Ot taka zwykła niesprawiedliwość dziejowa. Ale tak to już z dziejami bywa, że są niesprawiedliwe. Nikt tego dotychczas nie zmienił i długo jeszcze nikt tego zmieni, więc i niżej podpisany nie podejmuje się podania recepty na to lekarstwo.

Jednak mam pewną myśl. Otóż wydaje mi się, że świat się nieco po tym zmieni. Wydaje mi się, że USA, nie będzie już takie samo po tym wszystkim. I może dobrze. Bo skoro obecna koncepcja upadła, to chyba trzeba poszukać innej. Ostatecznie ten pomysł na gospodarkę i finanse pochodził z lat 30-50 XX wieku, więc może się lekko zdezaktualizował?

Tak więc z okazji nadchodzących świąt życzę nam wszystkim pomysłów przystających do naszej teraźniejszości.

A co do kryzysu, to wrócę do tego tematu, bo w trakcie pisania stwierdziłem, że mam na ten temat jeszcze kilka przemyśleń.

---

zapraszam na: http://www.motozagadka.blogspot.com/ oraz na:http://www.radekmalecki.blogspot.com/

Radosław Małecki


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Węgiel wróci do łask?

Węgiel wróci do łask?

Autorem artykułu jest Marian Plona



W chwili gdy Polska otworzy pierwszą elektrownię atomową, Niemcy właśnie zamkną swoją ostatnią. Czy zwrot w polityce energetycznej Niemiec odbije się na polityce energetycznej całej Unii i Polski? Czy spowoduje, że Bruksela łaskawiej spojrzy na węgiel, którego mamy ogromne zasoby?

Podczas gdy w Niemczech właśnie zapadła decyzja o rezygnacji z energii atomowej do 2022 r., polski rząd przymierza się do rozpoczęcia budowy pierwszej elektrowni atomowej w naszym kraju, która miałaby zostać uruchomiona w 2020 roku. - To bardzo ważny element dywersyfikacji źródeł energii w Polsce - powiedziała Hanna Trojanowska, pełnomocnik rządu ds. energetyki jądrowej. Trojanowska podkreśliła, że rozwój energetyki jądrowej pomoże Polsce wypełnić postanowienia pakietu energetyczno-klimatycznego (chodzi o redukcję emisji CO2) oraz zapewnić krajowi bezpieczeństwo energetyczne.

Tymczasem w zabezpieczonej do niedawna pod względem energetycznym Japonii usuwanie skutków awarii jądrowej Fukushima "przedłuży się znacznie" poza przewidziany termin, który minie z końcem tego roku. Wbrew wielokrotnym zapewnieniom japońskich władz, że "sytuacja jest pod kontrolą", okazało się, iż w Fukushimie doszło do stopienia rdzeni w trzech reaktorach. Co oznaczają takie trzy "Czarnobyle" w gęsto zaludnionym kraju o stosunkowo niewielkiej powierzchni - łatwo sobie wyobrazić. Ze względów utylitarnych władze japońskie zmuszone były podnieść dopuszczalny poziom promieniowania, na które mogą być wystawieni ludzie.Nadchodzą informacje o napromieniowaniu robotników pracujących w zagrożonym terenie. Nic więc dziwnego, że doniesienia z Japonii jeszcze bardziej wpływają na inne państwa, w tym Niemcy.

Plan zamknięcia 20 elektrowni atomowych w Niemczech do 2022 r. i zwiększenia nakładów na alternatywne źródła energii dowodzi, że nasi zachodni sąsiedzi uznali, iż muszą z japońskiej tragedii wyciągnąć wnioski dla swojego bezpieczeństwa. Decyzja Niemiec, za którymi mogą pójść także Włochy i kilka innych krajów europejskich (z wyjątkiem Francji), z pewnością wznieci w Europie dyskusję nad zmianami w polityce energetycznej Unii. Dotychczasowe plany zakładały przekształcenie UE w konkurencyjną gospodarkę niskoemisyjną poprzez redukcję wydzielania CO2 do atmosfery (o ponad 80 proc. od 1990 do 2050 r.) przy jednoczesnym rozwoju energetyki jądrowej, wspieranej przez niekonwencjonalne źródła energii.

Ewentualna weryfikacja tej polityki w najbliższych latach może zapalić zielone światło dla gazu ziemnego, a nawet węgla kamiennego i brunatnego (z wykorzystaniem niskoemisyjnych technologii węglowych). Polska z największymi na kontynencie złożami gazu łupkowego i węgla może otrzymać szansę jedną na tysiąc. Co więcej, zmiana unijnych priorytetów może spowodować gruntowną zmianę regulacji energetycznych na terenie Unii. Niewykluczone więc, że w chwili uruchamiania w Polsce pierwszej elektrowni jądrowej ta forma produkcji energii stanie się na terenie UE kompletnie nieopłacalna, np. z powodu wysokich kosztów przewozu i składowania odpadów radioaktywnych, wyśrubowanych norm bezpieczeństwa, wysokich kosztów ubezpieczeń, narzutów podatkowych na paliwo etc.Nic nie wskazuje na to, aby rząd Donalda Tuska brał pod uwagę te trendy i dostrzegał nadchodzące zmiany w polityce UE i szanse oraz zagrożenia, jakie niosą dla Polski.

Eksperci podkreślają, że nasze władze bagatelizują również kwestie bezpieczeństwa, pokładając bezwzględną ufność w biurokratycznych procedurach i regulacjach unijnych. - Bezpieczeństwo wszystkich elektrowni jądrowych w Unii powinno opierać się na wszechstronnej i przejrzystej ocenie ryzyka prowadzonej przez krajowe niezależne organy, wspierane przez niezależne jednostki certyfikacyjne i inspekcyjne, które będą dostarczać informacji o zgodności systemów, struktur i elementów z odpowiednimi regulacjami - powiedziała Hanna Trojanowska. Ale jak takim organom zapewnić niezależność, tego już pełnomocnik nie wyjaśniła.Zaznaczyła jedynie, że kontrolerami nie będą te same firmy, które dostarczają i naprawiają sprzęt, co jest oczywiste co do zasady, ale nie do zweryfikowania przy dzisiejszych skomplikowanych układach powiązań kapitałowych i personalnych w biznesie.

Jeśli chodzi o wycenę ryzyka związanego z energetyką jądrową, to z katastrofy w Fukushimie płynie prosty wniosek: ryzyko rozwijania energetyki jądrowej w dobie cyberterroryzmu i kataklizmów naturalnych jest zbyt duże, aby biznes się opłacał. Według wstępnych szacunków firma TEPCO, operator elektrowni w Fukushimie, powinna wypłacić co najmniej 133 mld dolarów odszkodowań, nie licząc kosztów usuwania awarii i jej skutków. TEPCO, rzecz jasna, nie ma na to pieniędzy, więc odpowiedzialność przejmie częściowo rząd, czyli podatnicy. I dlatego wielu ekspertów dowodzi, że prąd z elektrowni atomowych dlatego tylko jest tani, że powszechnie zaniżana jest kalkulacja ryzyka finansowego związanego z ewentualną katastrofą.

---

http://szukamcierodzino.blogspot.com


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Czym jest filozofia Six Sigma?

Czym jest filozofia Six Sigma?

Autorem artykułu jest LM



Six Sigma to metoda zarządzania jakością, której zadaniem jest osiągnięcie doskonałości procesów biznesowych lub produktów finalnych, czyli osiągnięcie doskonałości w obszarach kluczowych dla firmy, których konsekwecją jest jej pozycja rynkowa, ocena otoczenia, minimalizacja kosztów, maksymalizacja produktywności.

Wspomniana doskonałość procesów ubrana w mierniki statystyczne to jakość na poziomie właśnie "sześć sigma". Co to dokładnie oznacza - o tym za chwilę. Metoda została wymyślona w koncernie Motorola i jest obecnie wykorzystywana w wielu branżach w światowych koncernach takich jak GE, Honeywell czy Microsoft.

No dobrze, można powiedzieć, że nie ma w tym niczego nowatorskiego - każdej firmie na tym zależy - zakład produkcyjny dąży do tego by wytwarzać produkty możliwie najlepszej jakości, każda firma usługowa chce najlepiej zaspokoić potrzeby Klienta. Wiele firm mówi o swej Klientocentryczności, ale która z nich rzeczywiście bada potrzeby Klienta, skupia się przede wszystkim na ich zaspokajaniu? Filozofia Six Sigma to między innymi rzeczywiste skoncentrowanie się na Kliencie, na jego potrzebach, oczekiwaniach. "Rzeczywiste" oznacza poznanie potrzeb Klienta, danie Mu możliwości wypowiedzenia się, wysłuchanie jego zdania, nazwanie tych potrzeb. "Rzeczywiste" oznacza również realizowanie tych właśnie potrzeb, spełnianie tych właśnie oczekiwań.
Słyszałem taką anegdotę ilustrującą postrzeganie potrzeb Klienta, niestety nie przytoczę źródła, bo zwyczajnie nie pamiętam. W pewnym hotelu organizującym szkolenia czy też warsztaty dla firm zapytano co jest ważne dla Klienta by był zadowolony. Pracownicy hotelu odpowiedzieli - to oczywiste - w czasie przerw kawowych kawa musi być gorąca, ładnie podana, ciasteczka na stole, itd. Jednak gdy zapytano o to samo Klientów, czyli uczestników takich szkoleń/warsztatów okazało się, że dla nich ważne jest to, by nie trzeba było stać w kolejce do termosa z kawą, tłoczyć się w czasie krótkiej przerwy kawowej i rozmawiać na stojąco z kawą w jednej ręcę i cisteczkiem w drugiej. Ta anegdotka pokazuje, że o potrzeby Klienta trzeba pytać samego Klienta, ponieważ nasze wyobrażenie o Jego potrzebach może być mylne.
Filozofia Six Sigma oznacza również zmiany organizacyjne węwnątrz organizacji zapewniające realne wspieranie realizowania potrzeb Klienta w szczególności poprzez skupienie elementarnych działań wykonywanych w różnych miejscach organizacji wokół procesów kluczowych z punktu widzenia właśnie Klienta. Bardzo często ten właśnie element budzi wiele kontrowersji wewnątrz organizacji, oznacza bowiem przemodelowanie dotychczasowych struktur funkcjonalnych, będących takimi "państwami w państwie", mających swoje indywidualne cele, polityki - na struktury procesowe. Odpowiednie przemodelowanie struktury wg mnie jest bardzo ważnym czynnikiem sukcesu, ale można tu popełnić wiele fundamentalnych błędów, wylewając przysłowiowe dziecko z kąpielą. Znam poważną organizację w Polsce, która wdrażając - nazwijmy to roboczo "podejście sixsigmowe" - pod wpływem konsultanta zewnętrznego zmieniła swą strukturę w duchu sixsigmowym, ale w oderwaniu od wewnętrznych doświadczeń tej organizacji i zdrowego rozsądku, w sposób zupełnie sztuczny. Obserwuję ją sobie z boku i widzę, że jak na razie organizacja ta wręcz cofa się w rozwoju.

Znamy już potrzeby Klienta, ale co dalej? Teraz musimy sobie odpowiedzieć na pytanie jak daleko jesteśmy od ich zaspokajania. Jak to zrobić? Mierząc obecną jakość procesów, produktów i porównując wyniki do oczekiwanych, wyznaczonych we wcześniejszym etapie. Dr Mikel J. Harry, jeden z twórców Six Sigma, powiedział kiedyś:

"Jeśli nie mierzysz, to nie wiesz.
Jeśli nie wiesz, to nie działasz, bo nie ma podstawy działania.
Jeśli nie działasz to narażasz się na straty.
A jeśli wiesz i nie działasz to jest to sabotaż"

Wiedząc, które procesy są kluczowe z punktu widzenia Klienta, wiedząc jak obecnie funkcjonujące procesy mają się do tych oczekiwań, należy zabrać się za ich poprawę. Które wybrać? Te, które przyniosą najlepsze rezultaty, opierając się na twardych danych, miarach, miernikach, wskaźnikach. U podstaw Six Sigma leży ciągłe doskonalenie procesów, zbliżające procesy do oczekiwanego poziomu six sigma. Doskonalenie to w filozofii Six Sigma odbywa się w jednej z kilku metod opisanych i porównanych między sobą w kolejnym artykule niniejszego portalu:

1. DMAIC (Define, Measure, Analyze, Improve, Control)
2. DMADV (Define, Measure, Analyze, Develop, Verify)
3. DFSS (Design for Six Sigma)

Siłą napędową dla takich zmian, dla ciągłego doskonalenia są eksperci Six Sigma, posiadający w zależności od stopnia zaawansowania certyfikat Master Black Belt, Black Belt, Green Belt, Yellow Belt. Six Sigma to również metodyka dochodzenia do rozwiązań - "wiemy czego chcą Klienci, ale pozornie nie da się zaspokoić tych oczekiwań", metodyka wybierania właściwych projektów.

Podsumowując ten krótki wstęp - filozofia Six Sigma to:

Rzeczywista koncentracja na kliencie i Jego potrzebach
Poszukiwanie kluczowych procesów
Ciągłe usprawnianie procesów i zbliżanie do doskonałości, perfekcji, minimalizowanie wad, błędów
Miarniki jakości procesów
Zmiany w kulturze pracy, organizacji
Zaangażowanie ludzi, szkolenia six sigma, świadomość
Powiązanie z rzeczywistymi celami biznesu
Świadomość kosztów złej jakości

---

PPAP kaizen 5S


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jak życie za granicą może przyspieszyć zgromadzenie bogactwa?

Jak życie za granicą może przyspieszyć zgromadzenie bogactwa?

Autorem artykułu jest klub cashflow



Czy czasami obserwując rynki każdego dnia, płacąc co roku wysokie podatki nie zastanawiasz się czasami czy to wszystko jest tego warte? Wiesz, że nie i nie ty jeden dochodzisz do takiego wniosku.

Miliony ludzi na całym świcie już dawno zdało sobie sprawę z tego, że mogą przyspieszyć gromadzenie bogactwa i znalezienie sposobu na to jak zarobić pieniądze przeprowadzając się za granicę i zostawiając za sobą cały ten bałagan.

Ich tzw. przyjaciele mówią im, że chyba stracili rozum. Dlaczego ktoś miałby porzucać dotychczasowy styl życia i przenieść się do innego kraju na „nieznane wody” mówią? Oczywiście przez stwierdzenie „nieznane wody” mają na myśli miejsca pokazywane w mediach jako niebezpieczne, bo przecież wyjeżdżając za granicę na pewno trafisz do agencji towarzyskiej lub jakiegoś „obozu pracy”. Co gorsza mówią tak nie tylko media, ale także twoi znajomi i rodzina.

Zycie za granicą oferuje jednak wiele możliwości przyspieszenia budowania bogactwa umożliwiając Ci wybór. Większość ludzi jednak obawia się tego, bo zostali „zaprogramowani”, że powinni nauczyć się żyć jako część danego „systemu”. W końcu jest to tym co znają i czemu ufają, pomimo tego, że nie powinni. System ten nie został stworzony po to, żeby uczynić cię bogatym i niezależnym. Stworzony on został po to, żeby uczynić się członkiem wyścigu szczurów. Jednym ze sposobów na wyjście z tego wyścigu szczurów jest wyjazd i osiedlenie się za granicą.

Gromadzenie bogactwa przebiega szybciej za granicą chociażby dla tego, że możesz znaleźć tam o wiele lepiej płatną pracę niż w Polsce.

Nie masz wpływu na to gdzie się urodziłeś, ale masz wpływ na to jaki będzie twój następny „przystanek”. Może on być krajem, w którym nie ma ZUS-u, nie ma tak wysokiego podatku dochodowego, brak podatku od zysków kapitałowych czy 23% Vatu.

Porównując to ile poszczególne kraje pobierają pieniędzy od swoich mieszkańców możesz znaleźć prawdziwe okazje.

Nie ma nic złego w przeniesieniu się do kraju, w którym są niższe podatki i rząd nie szuka ciągle to nowych rozwiązań w jaki sposób zabrać Ci jak najwięcej pieniędzy. Gromadzenie bogactwa zaczyna się od tego, że powinna być duża różnica pomiędzy tym co zarabiasz, a tym co wydajesz. Ograniczenie „wycieku” pieniędzy w celu poprawienia jakości swojego życia nie jest przestępstwem.

---

pomysł na własny biznes


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Gospodarka Chin – kolos na terakotowych nogach

Gospodarka Chin – kolos na terakotowych nogach

Autorem artykułu jest Antoni Perełka



Gospodarka Chin plasuje się aktualnie na drugim (po Stanach Zjednoczonych) miejscu w rankingu podliczającym nominalny PKB, a Chiny – uznawane są powszechnie za inwestycyjny raj.

Biorąc pod uwagę, że państwo o populacji sięgającej blisko 1.3 miliarda ludzi to piewca bardzo elastycznej polityki ochrony środowiska, niezmiennie niskich podatków i równie niskich kosztów pracy – nic w tym dziwnego. Z drugiej strony – obserwatorzy rynku wskazują, że Chiny są pod ciągłym obstrzałem – bynajmniej, nie tylko politycznym. Bo Państwo Środka to kolos na historycznych, terakotowych nogach, który z premedytacją prowadzony jest po najmniejszej linii oporu, powtarzając tym samym kolonizatorskie błędy z przeszłości. Państwo Środka żyje z eksportu dóbr na zachód. Z eksportu, po najniższej stawce juana, finansując tym samym europejski i amerykański deficyt. Import z Chin jest więc dla mocarstw zachodnich układem opłacalnym, a dla głównych zainteresowanych – sposobem na tymczasowe łatanie budżetowych dziur.

Chiny za czasu istnienia cesarstwa, to początkowo ekspansja terytorialna i rozwój gospodarczy, a potem – okres kolonizacyjny, kiedy to europejscy (a za nimi – amerykańscy) kupcy - podbijali stopniowo porty Państwa Środka i bez zahamowań korzystali z chińskiej wiedzy, doświadczeń, wynalazków. Prowadzone na szeroką skalę i bardzo niekorzystne dla Chin stosunki handlowe - przyczyniły się w konsekwencji do upadku jednej z najstarszych kultur świata. Wyzyskiwanie potencjału Chin przez zachodnie imperia owocowało wieloma nieudanymi powstaniami, aż wreszcie – upadkiem wielowiekowej dynastii. Kiedy władzę przejęła Komunistyczna Partia Chin - Mao Zedong proklamował powstanie Chińskiej Republiki Ludowej: zamkniętego państwa, blokującego zarówno eksport jak i import z Chin, nie mówiąc już o rządowej negacji nawiązywania jakichkolwiek kontaktów z krajami o politycznym zapleczu innym niż to „właściwe”. Jednocześnie, przewodniczący Mao zamierzał wprowadzić w życie szereg reform – od gospodarczych, po kulturowe – które ostatecznie jeszcze bardziej uwsteczniły kraj. Pod koniec swojego życia Zedong spokorniał i zapoczątkował etap przemiany Chin z kraju zamkniętego, wyizolowanego i (teoretycznie tylko) samowystarczalnego - na państwo przyjazne zagranicznym inwestorom. Po śmierci przewodniczącego i po objęciu władzy przez rząd Deng Xiaopinga – reformy przyspieszyły i swoją efektywnością zadziwiły nawet najbardziej optymistycznych obserwatorów rynku. A wszystko – dzięki taniej, masowej produkcji.

Okazuje się oto, że współczesna gospodarka Chin to przede wszystkim – statystyczny wzrost. Wzrost sam w sobie, bo nie mający pokrycia w marżach i zyskach. Żeby utrzymać tendencję zwyżkową i uspokoić nastroje społeczne – chiński rząd buduje miasta – widma (prawdziwe perełki współczesnej architektury, w których jednak nikt nie mieszka), sztucznie zaniża kurs juana (po to, by podtrzymywać światową modę na import z Chin) i prowadzi politykę taniego, ogólnodostępnego kredytu. W ten sposób – tworzy się chińska pajęczyna, asekurująca kolosa przemysłu i rozwoju gospodarczego. Sęk w tym, że ten kolos stoi najprawdopodobniej na historycznie terakotowych, niepewnych, ciągle eksportowanych przez współczesnych kolonizatorów nogach.

Analitycy przewidują, że już za 10 lat – gospodarka Chin uplasuje na pierwszym miejscu rankingów, a chiński PKB będzie stanowił 20% ogólnoświatowego obrotu. Import z Chin będzie (oczywiście) wzrastał, kurs juana zostanie kolejny raz sztucznie zaniżony, a statystyki rozwoju przemysłu – dosięgną maksymalnego poziomu. A wtedy – Chiny umrą z głodu. Z drugiej strony – jeśli chiński rząd na czas zliberalizuje gospodarkę i poluzuje sztywny kurs waluty – juan może faktycznie stać się światową dewizą rezerwową, wyprzedzając nawet amerykańskiego dolara. Tyle tylko, że jeśli tak się stanie – import z Chin przestanie być opłacalny, a gospodarka Chin nie będzie już tak atrakcyjna dla zachodu.

---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Euro nabiera sił, a co z dolarem?

Euro nabiera sił, a co z dolarem?

Autorem artykułu jest Paweł Kaczmarek



W chwili obecnej na rynku walutowym zainteresowanie przyciąga euro, które obecnie umacnia się wobec dolara, funta oraz złotego. Zauważalne są również wzrosty funta względem dolara.

EUR/USD po opublikowaniu danych makroekonomicznych związanych z niemieckim wskaźnikiem cen produkcyjnych zaczął piąć się w górę, natomiast po opublikowaniu bilansu handlowego Hiszpanii tendencja wzrostowa zamieniła się na spadkową. Wartość hiszpańskiego bilansu handlowego spadła o ponad dwa razy na niekorzyść euro. Do chwili obecnej najniższą wartość EUR/USD odnotowano o godzinie 9.25, a wartość ta to 1.36 dolara za 1 euro.

Sytuacja EUR/USD z pewnością ulegnie zmianie po godzinie 14.30, a to dlatego, iż w późniejszych godzinach dostarczone dostaną ważne dane makroekonomiczne, które będą miały znaczący wpływ na dalsze losy dolara. Tak więc o godzinie 14.30 poznamy dane dotyczące wniosków o zasiłki dla bezrobotnych (umiarkowana zmienność), zadeklarowani wstępni bezrobotni (wysoka zmienność). Następnie o godzinie 16 zostaną opublikowane następujące dane: wskaźnik wiodący USA (niska zmienność), wskaźnik przemysłowy Filadelfijskiej FED (umiarkowana zmienność), sprzedaż istniejących nieruchomości w USA (wysoka zmienność). Jak również o tej godzinie przedstawione zostaną dane dotyczące zaufania konsumentów (strefa euro), które będą miały odbicie na notowaniach euro.

W przypadku dolara można spodziewać się dalszych wzrostów i umocnień tej waluty względem euro, a także zmienności względem funta oraz złotego. Jeśli dane te okażą się pozytywne dla USA to oczekiwać należy wzrostów, a jeśli negatywne można spodziewać się spadków.

---

Paweł Kaczmarek

Rynek Kapitałowy mBrokers.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl